środa, 20 lutego 2013

Ostatni atak - Dębki - Władysławowo - Hel

Jak wiecie od czwartego dnia mojej wyprawy, relację są umieszczane z jednodniowym opóźnieniem. Dlatego tym wpisem postaram się połączyć dwa ostatnie dni - wczoraj i dziś - ponieważ wydaje mi się że są spójną całością i nie powinno się ich rozdzielać.
Z Dębek wyruszyłem mocno przed świtem, pogoda coraz bardziej się sypała (dosłownie :P), a ja nie chciałem marnować czasu. Do Władysłałwowa jak najbardziej starałem się omijać plażę. Dużo mokrego śniegu, oraz wiatr wiejący w twarz znacząco utrudniały wędrówkę i były katorgą dla moich pleców (na których ciągnąłem wózek).
W okolicach południa zająłem moją strategiczną kwaterę we Władysławowie, przygotowałem sobie posiłek, wziąłem gorący prysznic i stwierdziłem że atakowanie Helu z wózkiem jest beznadziejnym pomysłem.
Po pierwsze: Z Helu i tak będę musiał wrócić do Władysławowa, a duży ciężki wózek znacząco to utrudni.
Po drugie: W tych warunkach potrzebowałbym na to jeszcze z dwóch dni, albo nawet więcej gdyż jak się okazało później piasek na tym odcinku przypomina... właściwie nie wiem do czego go porównać, zostańmy więc przy tym że jest wyjątkowo grząski, a w połączeniu z kilkunasto-centymetrową warstwą mokrego śniegu tworzy miksturę którą ciężko wypić.
Po zaplanowaniu ostatniego "strzału" przespałem się jeszcze kilka godzin, by w okolicach dwudziestej, jedynie z małym plecaczkiem w którym miałem 1,5 litra wody, aparat i trochę kanapek ruszyć na Hel.
Droga nużyła się niesamowicie, a warunki nie rozpieszczały. Co jakiś czas przechodziłem na asfalt lub na prawą stronę cypelka żeby dać trochę odpocząć nogom.
W końcu, gdy już noc przemieniła się w poranek dotarłem na Hel... w końcu po jedenastu dniach marszu osiągnąłem swój cel.
Do tej pory jedynie kilka osób pokonało ten dystans w zimowych warunkach, ale podejrzewam że ja jako pierwszy nie używałem plecaka tylko wózka.
Udało się! Bez odcisków, bez tabletek przeciwbólowych, bez żeli rozgrzewających, bez goretexowej membrany... jednak z wielką, wielką pomocą Morza, które przez te jedenaście dni pozwoliło mi iść wzdłuż swojego wybrzeża bez sztormów, bez mocnych opadów, bez bardzo silnych wiatrów.

Dzięki wielkie że byliście ze mną przez ten czas, wprawdzie prowadzenie codziennych relacji odrobinę (no może trochę bardziej) mnie przerosło i było dość trudne do wykonania ze względów logistycznych jednak myślę że z lepszym, lub gorszym skutkiem się udało. Dzięki wielkie za miłe komentarze, które były mocnym "dopalaczem" na trasie.
Gorąco pozdrawiam z zimnej ziemi! To już koniec ;)

wtorek, 19 lutego 2013

Dzień dziewiąty: Łeba - Dębki

Pamiętam jak w sierpniu byłem w Łebie i czekałem na targach książki (czy czymś takim) na Jacka Pałkiewicza, który miał podpisywać swoje książki. Na pięć minut przed jego wystąpieniem, organizator poinformował nas że Pana Jacka nie będzie - ot takie wspomnienie mnie naszło. Teraz Łeba już w niczym nie przypomina tego czym była wcześniej.
W końcu znalazłem zastosowanie moich zimowych butów - idealnie nadają się do przeprawiania przez radioaktywne rzeczki (oczywiście nie są radioaktywne, ale ich zapach, kolor i temperatura skutecznie zniechęca do pokonywania ich boso :P) - pod warunkiem że woda nie jest zbyt wysoka.
Mój wózek zaczyna już powoli rdzewieć, ale wytrzyma do końca. Po powrocie o niego zadbam i posłuży jeszcze na rowerowe wyprawy na które się wybiorę gdy tylko się trochę ociepli...
No ale wracając do aktualnej wyprawy... :)
Do Helu zostało mi jeszcze 60 kilometrów, a pogoda ewidentnie się sypię. Tak jak do tej pory zawsze miałem szczęście, tak teraz przyjdzie zmierzyć mi się z żywiołem bo śniegu zaczyna padać coraz więcej. Jutro mam zamiar wyruszyć jak najwcześniej i nie dać się pokonać przyrodzie :)

Do tych wszystkich samotnych nocy na plaży, idealnie pasuje moja ulubiona ballada Goethiego "Król Olch", posłuchajcie jej amatorskiej interpretacji, która według mnie jest naprawdę niezła i nie znudziła mi się już od kilku lat!


poniedziałek, 18 lutego 2013

Dzień ósmy: Rowy - Łeba

Na tym odcinku mogłem poczuć prawdziwą przestrzeń. O ludzi tutaj strasznie trudno (najwięcej ich było na wysokości miejscowości Czołpino, koło latarni morskiej). Dalej pozostały mi już "ruchome wydmy", jednak patrząc na nie z plaży nie robią już takiego wrażenia, szczególnie że wędrówkę zakończyłem znacznie po zmroku. Na tym odcinku miejscami było od 5 do 8 cm mokrego śniegu jednak i w tych warunkach mój wózek sobie poradził, choć muszę przyznać że momentami lekko nie było. Szukając twardszego piachu, szedłem po śladach lisa który sprawnie omijał miękki piach. Niestety po jakimś czasie, lisek poszedł wgłąb lądu, a mnie pozostało po omacku szukać najwygodniejszego podłoża.
W końcu Łeba - która po sezonie podobnie jak wszystkie pozostałe nadmorskie kurorty świeci pustkami. Chciałem tutaj zrobić jakieś większe zakupy jednak okazało, że jedyny porządny sklep (w sensie supermarket) znajduje się gdzieś daleko poza centrum. No nic, do celu już "tylko" trzy dni drogi - obejdzie się bez luksusów (ważne że jest cola :P ).
Kolejny dzień za mną, już powoli zatracam się w codziennej rutynie.

niedziela, 17 lutego 2013

Dzień siódmy: Jarosławiec - Rowy

To już siódmy dzień mojej wyprawy... maszeruję już równy tydzień...
Moje pozwolenie na przejście 20 kilometrowego odcinka plaży należącego do Centralnego Poligonu Sił Powietrznych pozwalało mi pokonać ten odcinek w dowolnych godzinach od 16.02 do 18.02.
Tak więc chcąc maksymalnie wykorzystać magię i urok tego miejsca kilka minut po północy pojawiłem się przy budce wartownika.
Jak się można było domyśleć, nie widniałem w żadnym wykazie, ani nie miałem żadnej przepustki, więc około 30 minut zajęło mi przekonanie ochroniarza żeby mnie wpuścił.
Zanim jednak doszedłem do plaży, musiałem przejść przez kawałek lasu, a światło mojej latarki skierowane wgłąb lasu ujawniało błyszczące oczka patrzące w moim kierunku.
Przejście tego odcinka nocą to coś cudownego, na początku wychodzimy z łuny wiszącej nad Jarosławcem, by po kilku godzinach wędrówki w zupełnej ciemności zobaczyć światło latarni w Ustce.
Z kamerki internetowej
Wychodzisz ze światła, idziesz przez mrok, by następnie wiedziony przez blask latarni morskiej znów wejść w światłość. Magia!
Korzystając z tego że w Ustce byłem "skoro świt", dowlekłem się do Rowów i tam zakończyłem dzisiejszy dzień ;)

sobota, 16 lutego 2013

Dzień szósty: Dąbki - Jarosławiec

Połowa drogi już za mną. Dzisiaj musiałem pokonywać w bród największy jak do tej pory kanał Leniwiec. Po kilku kursach w lodowatej (żółtej i śmierdzącej) sięgającej kolan wodzie, ja i mój dobytek byliśmy już na drugim brzegu. Dalej prosto do Darłówka. Dalsza droga przebiegała inaczej niż zwykle. Od Administratora portalu PoPiasku.pl (za co serdecznie mu dziękuje) otrzymałem informację że plaża na wysokości jeziora Kopań jest w remoncie i trzeba obchodzić całe jezioro. Tak więc przed jeziorem odbiłem w prawo i przechodząc przez okoliczne wsie podziwiałem wiejskie pejzaże. W Wicku wróciłem na plażę i dalej już prosto do Jarosławca. Już nie mogę się doczekać przeprawy przez poligon... 20 km samotnego marszu!

piątek, 15 lutego 2013

Dzień piąty: Sarbinów - Dąbki

Jeszcze przed świtem wystartowałem z Sarbinowa. W Mielnie kupiłem sobie śniadanie (chciałem zaopatrzyć się na zapas, ale poza sezonem asortyment w sklepach jest dość ubogi) i ruszyłem dalej. Do Łaz doszedłem bez większych problemów, za to później zaczęły się "schody". Zza Łazami piasek był tak grząski że moja prędkość marszu spadła do 1,5 km/h na godzinę. Można powiedzieć że w 100% wywalczyłem sobie drogę do Dąbkowic. Przed Dąbkami chciałem rozbić namiot na bezludnej plaży, jednak stelaż zawiódł. I tak jak wcześniej dawałem radę spać z jednym klejonym stelażem, tak uszkodzona cała konstrukcja nie nadaje się już do użytku. W mijanych miejscowościach ciężko jest znaleźć otwarty sklep spożywczy, więc mocno wątpię że kupie gdzieś stelaż. No cóż, przygoda zaczyna żyć własnym życiem, ale nie zamierzam się poddać i wrócić do domu. Padł namiot? Trudno. Nogi mam nadal silne i dojdę na Hel, nawet jeśli będę musiał odejść od pierwotnych założeń wyprawy i spać na kwaterach. Na wszystko nie mamy niestety wpływu, jednak nie można się poddawać, jak to mówią: nie drzwiami to kominem ;)
Mam nadzieję że zostaniecie ze mną, bo atakowanie polskiego wybrzeża z moim wózkiem jest niezłym wyzywaniem ;)
Do jutra!


czwartek, 14 lutego 2013

Dzień czwarty Kołobrzeg-Sarbinowo

Oto wczorajszy wpis, przepraszam za opóźnienia.
Od teraz wszystkie wpisy będą z jednodniowym opóźnieniem żeby już nie robić większego bałaganu.
Z Kołobrzegu wystartowałem w okolicach godziny 10 rano. Na początku mocno wiało i sypało śniegiem, później zaczął padać deszcz a na końcu wszystko się uspokoiło. Droga przebiegła bez problemu a przed Sarbinowem była najpiękniejsza plaża jaką do tej pory widziałem.
Lecę dalej pozdrowienia.